
Jedziemy bocznymi drogami, więc trochę telepie. Łukasz co jakiś czas zagląda na tył samochodu i żartobliwie liczy, czy są jeszcze wszystkie rowery na bagażniku zamontowanym na haku. Teraz trochę żałuję, że poniosła mnie fantazja ułańska z takim obciążeniem na prawie 600 km. Na większych wybojach bagażnik czasami ociera się o drogę.
* * *
-Proszę o dowody osobiste - starsza recepcjonistka przechodzi od razu do konkretów po czym wydaje mi dwie pary kluczy.
Zbieram swoją gromadkę i idziemy na pięterko do naszego apartamentu. To dwa pokoiki z dużym przedpokojem oraz oddzielonym od siebie WC i kabiną prysznicową. Trochę tu zalatuje nieświeżymi zapachami. Winne jest nieco archaiczne WC z kiepską wentylacją.
- Trzeba będzie kupić Domestosa - mówi Agnieszka marszcząc nos, ale z drugiej strony cieszy się widząc ogromną szafę w przedpokoju i kilka mniejszych w pokojach. Wyposażenie standardowe, ale wystarczające aby miło spędzić dwa tygodnie. Z pokoi wyjście na wspólny balkon z widokiem na boisko sportowe i kilka sąsiadujących ośrodków wypoczynkowych.
- Weź nie przynoś od razu wszystkiego z samochodu, bo wstyd - Agnieszka jak zwykle ma problem z naszym zbyt obfitym bagażem.
* * *
Kolacje i śniadania są tu niezwykłe. Oszałamiają nie tylko obfitością i różnorodnością dań i przystawek, ale również sprawną organizacją. Wydawać by się mogło, że przy braku podziału na grupy i przypisywania miejsc siędzących do konkretnych osób zapanuje tu chaos i bałagan. Nic bardziej mylnego - nie ma tłoku przy nabieraniu potraw, a również nigdy nie zdarza się aby czegoś zabrakło. Obawiam się tylko nieco o Łukasza jak zniesie hałas i ciągłą zmianę stolików, ale o dziwo akceptuje te warunki.
Nieco gorzej jest z wejściem do ośrodka bo wiedzie przez salę kawiarniano-bankietową gdzie dość często głośno gra muzyka, lub odbywają się przeróżne imprezy. Zatyka oburącz uszy i szybko przebiega w jedną lub drugą stronę.
Płacę u Kierowniczki za pobyt. Jak to w moim zwyczaju próbuję przełamywać pierwsze lody jakimiś żartami, ale przyjmuje je dosyć chłodno więc ograniczam się tylko do niezbędnej wymiany informacji i ewentualnych uprzejmości.
Kierownik to za to jegomość, którego najchętniej widziałbym w marynarskiej czapce i z butlą rumu Jamajka. Tubalnym głosem potrafi dotrzeć w najdalsze zakamarki ośrodka co daje mu dodatkowy atut w okiełznaniu niedawno przybyłej kolonii niesfornych dzieciaków.
* * *
Stoję w kolejce do lekarza i rehabilitanta. Razem ze mną grupka starszych osób i matek ze swoimi niepełnosprawnymi pociechami. Miało być na konkretną godzinę, ale prawie każdy przychodzi jak mu się podoba. Na szczęście kolejka posuwa się dość płynnie.
Jakaś Pani wychodzi i opowiada jakie dostała zabiegi. Znajome pytają się, czy to pomoże w leczeniu jej schorzenia .
- Chyba nie, ale też i nie zaszkodzi - uśmiecha się smutno.
Przychodzi powoli moja kolej, więc dzwonię do Agnieszki aby sprowadziła Łukasza.
Dwóch sympatycznych Panów w białych kitlach przygląda nam się uważnie. Jeden z nich ma sztuczne oko, więc obserwuje nas tylko troje oczu.
- Jak masz na imię młody człowieku ? - pytanie do Łukasza, więc ja się nie odzywam. Po chwili Łukasz parska swoim zaraźliwym śmiechem, którego ostatnio używa w wielu sytuacjach, czasami wręcz niestosownie do panującego nastroju.
- Jest chory na autyzm, a na imię ma Łukasz - w końcu odzywam się wyjaśniając jego zachowanie.Oddaję dokumentację i skierowanie na turnus.
Przez jakiś czas drapią się po resztkach swoich siwych włosów w dziwaczny sposób wykrzywiając swoje twarze.
- No to... co by mu tutaj przepisać ? - spoglądają po sobie z niewyraźnymi minami.
- Ma przykurcz tylnych ścięgien przy stopach i dlatego chodzi na palcach - daję w końcu jakąś podpowiedź.
Teraz uśmiech rozpromienia ich twarze i wydają szybką decyzję:
- No to Solux, wirówka i pole magnetyczne na nogi. Dziękujemy i życzymy miłego turnusu. Następny proszę !
Zadaję sobie sam pytanie czy to w czymś pomoże ? Pewnie nie, ale na pewno nie zaszkodzi.
* * *
Pierwsza wycieczka rowerowa do Latarni w Gąskach. Miejsce to już od kilku turnusów stało się punktem obowiązkowym do zaliczenia. Docieramy po małych perypetiach, bo najpierw w polach Andżelice spada dwukrotnie łańcuch, droga w pewnym momencie kończy się na ogrodzeniu, a potem Łukasz nagle zaczyna się złościć i gwałtownie hamuje co kończy się prawie wywrotką. Trochę czasu zajmuje zanim doprowadzamy go do porządku. Pola kończą się i pora wyjechać na nieco bardziej ruchliwą drogę i tu z kolei problem z Agnieszką, która ma obawy o Łukasza. Dochodzimy jednak do porozumienia i docieramy na ulubione, a raczej tradycyjne Łukasza tosty w barze pod latarnią morską. Powrót bez niespodzianek.
* * *
Na plaży tłumy, bo pogoda choć umiarkowana to w większości przypadków pozbawiona porywistego wiatru co daje przyjemnie spędzić czas. Niestety tego komfortu nie dają niektórzy plażowicze, którzy uznają że teren otoczony przez nich parawanami został jakby dożywotnio im przyznany i wrogo spoglądają jeżeli ktoś zbyt blisko nich się rozkłada ze swoim majdanem, a nawet wnoszą złośliwe uwagi dotyczące odległości od nich, lub udostępnienia szerokiego dojścia do morza. Inni na siłę uszczęśliwiają donośną muzyką Disco Polo, a gdy przychodzi młodsza zmiana pokoleniowa zmienia się repertuar na coś bardziej cywilizowanego.
Po kilku dniach odkrywamy miejsce gdzie jest dużo swobodniej i choć trzeba nadłożyć nieco drogi to i tak się opłaca, bo względna cisza i luz są tego warte, a i obawy o zachowanie Łukasza są wtedy dużo mniejsze.
Niepełnosprawni na wózkach pojawiają się na plaży bardzo rzadko, albo wogóle. Czasami widuję ich na promenadzie powyżej plaży zazdrośnie spoglądających na odpoczywające rodziny. Smutno odwracam głowę i nieco zawstydzony obserwuję fale morskie wpadając w zadumę.
- Gorąca gotowana kukurydza !!! Dwie sztuki siedem złotych - wyrywa mnie z zamyślenia plażowy sprzedawca łakoci.
- Kukurydza tak - potwierdza Łukasz potrząsając wskazującym palcem w kierunku Pana w zielonej koszulce.
Podnoszę rękę przywołując go do siebie.
- Pamiętajcie, że tylko sprzedawcy w zielonych koszulkach mają taką promocję. Konkurencja sprzedaje jedną za sześć złotych.- uśmiecha się od ucha do ucha i życzy smacznego.
Łukasz ma niezłą ucztę, no i przecież bez kukurydzy nie ma plażowania.
Woda w pierwszym tygodniu zimna, ale w drugim po przejściu nawałnicy skoczyła z temperaturą prawie do 22 stopni i częściej zanużamy się w morskich falach.
Łopatki i wiaderka nadal są w użyciu, choć Łukasz ma już prawie siedemnaście lat. Myślę że gdy będzie miał trzydzieści to nadal będzie się nimi bawił. Nazywam to czasami nie autyzmem, a syndromem Piotrusia Pana.