http://dzieciom.pl/wp-content/uploads/2015/07/FDZzP_logo.jpg

_

 
 smiley Ustronie Morskie - letnia laba nad morzem (04-16.07.2015 r.)
 
 
Wyjazd nad morze w środku nocy (02:30), ale i tak późnej niż zamierzałem. W dobrych humorach pokonujemy trasę około 570 km. Po drodze piękny wschód słońca pod Legnicą okraszony porannymi mgłami. W Międzychodzie czas na śniadanko na Orlenie. Na miejsce do OW EWA w Ustroniu Morskim( http://www.owewa.pl/ ) docieramy godz. 11:15.
Instalujemy się w pokoju o numerze 13 (a jak mogłoby być inaczej). Godz. 13:00 - obiad i ulubione Łukasza pulpety.
Pogoda tego dnia nieznośna - upał i tylko spacer brzegiem morza daje ukojenie przy lekkiej bryzie i zanużeniu stóp w Bałtyku. Woda koszmarnie zimna, ale daje się z nią oswoić. Łukasz w doskonałym nastroju.
                           
Następny dzień i w planach plażowanie. Rano Agnieszka zawiedziona, bo wita nas gęsta mgła, ale zaglądam na prognozę ICM i wiem że wkrótce wyjdzie piękne słońce.
Rozkładamy się na plaży z całym majdanem robiąc tradycyjny własny ogródek piknikowy otoczony dwoma parawanami. Morze spokojne i bardzo czyste, ale niestety zimne.
Oczywiście trzeba wykorzystać możliwość popływania na pontonie i wypuszczam Łukasza w morze asekurując przywiązaną do pontonu liną. Łukasz szczęśliwy i nawet fakt, że co jakiś czas obrywa po plecach lodowatą wodą nie zniechęca go do zejścia z pontonu.
 Jest tak rewelacyjnie, że przesadzamy z pierwszą opalenizną pozostając na plaży do późnych godzin popołudniowych, ale raz się żyje. Na obiad schodzę tylko z Łukaszem, a do specjalnego pojemnika pakuję dziewczynom na plażę. 
                                     
Poniedziałek pod znakiem pogorszenia pogody i ochłodzenia, więc postanawiamy zrobić sobie wycieczkę do Kołobrzegu, gdzie odwiedzamy nasze wpisane już w tradycję sklepy i galerie. Drobne zakupy (puzzle 3d z Wieżą Eifla oraz model samolotu do sklejania, a także sandały i spożywka). W drodze powrotnej sklep z militariami.
                                            
Po południu plażowanie, bo pogoda wyraźnie się poprawiła choć wieje zimny wiatr i nie da się pływać na pontonie ze względu na wysokie fale. Nalewamy wody do pontonu, ale to już Łukasza średnio kręci. 
Wieczorem spacer w miasto i dochodzimy do Wesołego Miasteczka. Decydujemy się puścić Łukasza na Crazy Dance, ale Agnieszka cały czas spogląda ze strachem w oczach. Potem mecz na metalowym stole dyskiem, gdzie Agnieszka nie daje niestety szans Łukaszowi, ale i tak jej strzelił parę goli.
                      
Wtorek- pogoda w miarę ok , ale na ponton nie ma szans. Rano po śniadaniu chodzę z Łukaszem na zabiegi rehabilitacyjne, czyli kąpiel perełkowa i masaż wodny rąk ze względu na ostatnio nasiląjące się stymulacje dłońmi. Z trzeciego zabiegu, czyli inhalacji zrezygnowaliśmy z kilku powodów. Jednym z nich była nieprzyjemna konfrontacja z jedną z młodych terapeutek pierwszego dnia zabiegów, która wyraźnie próbowała pokazać swoją wyższość nad zwykłymi śmiertelnikami. Jestem niespotykanie spokojny człowiek, ale istnieją pewne granice.
                      
Do obiadu plażing nad morzing, a po południu wycieczka ciuchcią do czerwonej rzeki i Sianożęt. Nastroje oczywiście wzorowe.
Wieczorkiem pobyt w kawiarence na plaży, ale zachód słońca kiepski, bo słońce zasłoniły całkowicie chmury.
                                                 
Środa znów pod znakiem plażowania. Po południu pogorszenie pogody i deszcz, więc siedzimy trochę w pokoju. Po kolacji idziemy na mini koncert w którym nasz kelner gra na trąbce znane melodie, a nasza barmanka na fagocie. Musimy jednak zrezygnować z części koncertu, bo zaplanowaliśmy wyjście na zachód słońca, który tego dnia jest bardzo ciekawy.
                                     
Czwartek- poranek ponury, więc po śniadaniu decydujemy się na wyjazd do Koszalina na film o Minionkach. Film w moim odczuciu trochę przereklamowany i przesadzony do granic absurdu. Pierwsze dwie części zdecydowanie lepsze i niosące jakiś przekaz dla młodego widza, a tu zlepek parodii i manipulowania historią świata, czyli świat według Minionków. Łukasz wytrzymał, ale fajerwerków nie było. Agnieszka kompletnie zdegustowana, a Andżelika po wysłuchaniu naszych opinii stwierdziła, że się wynudziła, choć na filmie mało nie popuściła ze śmiechu.
Po filmie tradycyjnie obchód w galerii po sklepach, a potem posiłek w McDonalds. Potem jeszcze do Biedronki po ulubione Łukasza serki Miami w kształcie misiów.
Piątek również bez plażowania, bo mimo że słońce przyświecało to wiał bardzo silny wiatr. Łukasz wypisuje kartki i idziemy je wysłać. Po obiedzie łapiemy się z małą grupką z ośrodka na spacer do Skansenu Chleba. W skansenie niestety nic ciekawego, bo po pierwsze już kiedyś w nim byliśmy, a po drugie włączyli oszczędności i nawet nie częstują już chlebem - no cóż - biznes i'ts biznes. W drodze powrotnej odłączamy od grupy i idziemy w miasto na obiecaną Łukaszowi pizzę (choć jedna musi być nad morzem) w znajomej knajpce (dystans spaceru to 7,5 km).
Po kolacji krótki pobyt na dyskotece w ośrodku w ramach przypomnienia sobie niektórych figur tanecznych.
Sobota - plażujemy, choć wieje silny i nieprzyjemny wiatr, ale po obiedzie zaliczamy bardzo udany spacer brzegiem morza do czerwonej rzeki. Po drodze napotykamy ciekawe formy zlepionych, a nawet powiedziałbym sprasowanych wodorostów, które nazywam kupami dinozaurów ku uciesze zaciekawionego Łukasza. Trasa oczywiście należy do naszej nadmorskiej tradycji więc Łukasz doskonale wie gdzie i w jakim miejscu należy skręcić. Powrót ulicą i deptakiem ( dystans spaceru 7 km).
                                               
W niedzielę katastrofa - Agnieszka w nocy zaczyna się bardzo źle czuć, a objawy wskazują na zatrucie. Jest na tyle źle, że rano trzeba wzywać pogotowie ratunkowe.
Tak więc dzień upływa pod hasłem siedzenia w pokoju z wyjazdami do apteki po niezbędne środki zapobiegawcze. Po południu wychodzę dosłownie na króciutki spacer z Łukaszem na lody zostawiając Andżelikę na straży.
Poniedziałek - z Agnieszką nieco lepiej, ale nadal bardzo osłabiona i nie może podnieść się z łóżka. Łukasz co jakiś czas rzuca hasłem "na sztorm na morze", więc dochodzimy do wniosku, że pojadę z nim na rejs statkiem, a Andżelika zostanie w pokoju w razie "W".
Tego dnia jest pochmurno, a fale na morzu dość pokaźne co wróży niezłą jazdę bez trzymanki. Koło statku "Monika III" spotykamy grupę z naszego ośrodka i dzięki temu udaje nam się dostać dwa bilety w cenie jednego ( http://www.tampoland.pl/ ).
Stajemy z Łukaszem na dziobie, ale Pan z obsługi ostrzega nas, że może nas nieźle zmoczyć przy wyjściu z portu. Chowamy się więc za szybą i faktycznie po wyjściu z portu zaczyna nas nieźle bujać, a fale zalewają pokład. Łukasz ma ubaw po pachy, a ja powoli zaczynam nabierać choroby morskiej przybierając na twarzy kolory tęczy.
Udaje się jednak przeżyć ten rejs bez specjalnych wielorybniczych odruchów.
Łukasz po rejsie ma ochotę na jeszcze jeden, ale tłumaczę mu że musimy jechać na obiad.
W końcu spełniło się jedno z jego marzeń, więc szybko kontynuuje mówiąc "Rakieta, księżyc tak"... hmmm...może kiedyś.
                                 
Wtorek - Agnieszka czuje się dużo lepiej i wstaje z łóżka. Za to mnie coś dorwało i mam nieliche kłopoty żołądkowe.
Po śniadaniu idziemy na plażę, bo pogoda bardzo fajna. Ja zalegam na leżaku bojąc się poruszyć, bo w żołądku wszystko się przelewa. Tym razem Agnieszka idzie na obiad z dziećmi, a ja rezygnuję pozostając na straży przy ekwipunku. Plażujemy do późnych godzin popołudniowych. Łukasz po namowie Agnieszki i obiecanych lodach idzie kąpać się, bo woda tego dnia jest cieplutka i szkoda tego nie wykorzystać.
                                          
Środa - rano odpuszczamy sobie plażowanie i idziemy dopiero po obiedzie. Pogoda fajna, ale fale olbrzymie i strach wchodzić do morza. Niestety nie wszyscy mają umiar i kończy się to utonięciem jednego z plażowiczów niedaleko nas. Godzinna reanimacja niestety nie przyniosła pozytywnych efektów. Niestety przed naturą trzeba mieć trochę pokory.
Tego dnia rezygnujemy z kolacji i idziemy na spacer w miasto kupując pamiątki znad morza. Łukasz wcina hot-doga, a właściwie to wciąga go nosem :)
Czwartek to dzień pożegnania z morzem. Postanawiamy jednak wyruszyć na eskapadę rowerową tradycyjną trasą do Gąsek. Wycieczka rewelacyjna - Łukasz w doskonałej kondycji wypełniający wszystkie polecenia. W Gąskach rytualne tosty, choć nieco długo wyczekiwane, bo Agnieszka zamówiła najpierw nie uprzedzając, że mają być z samym serem.
                                            
Po powrocie obiad i pakowanie się do samochodu. Ja odpoczywam chwilę przed trasą, a Agnieszka z Łukaszem wyskakuje na chwilę nad morze nabrać piasku do reklamówki co też jest już tradycją.
Wyjazd zaplanowany na 19:00, ale mamy godzinny poślizg. Droga powrotna puściutka i jedzie się rewelacyjnie gdyby nie fakt, że zachciało mi się kombinacji trasy i natrafiliśmy na kilkukilometrowy odcinek kocich łbów :) Trochę nas wytelepało. 
W Międzychodzie hot-dog na Orlenie, tylko Łukasz chyba trochę zły, że tylko jeden. Do domu dojeżdżamy o godz. 4:00.
Podsumowanie: był to chyba najlepszy wyjazd nad morze mimo choroby jaka złapała nas w czasie pobytu. Łukasz w rewelacyjnej kondycji, pogoda zadowalająca i po raz pierwszy odczuliśmy że naprawdę odpoczeliśmy.
Ośrodek O.W. "EWA" spełnił jak zwykle nasze oczekiwania, czyli wyśmienita kuchnia i przyzwoite pokoje, a dodatkowo miła obsługa (nie licząc drobnego incydentu z rehabilitantką). Pani Ewa stara się zapewnić mnóstwo dodatkowych atrakcji, wycieczek i wszystko to naprawdę za niewielkie pieniądze.
Udało się zrealizować wiele zaplanowanych zamierzeń, a gdyby nie choroba to może udałyby się wszystkie (wycieczka do Mielna i spacer do Kołobrzegu).
Łukasz szczęśliwy z sezonowych przysmaków, czyli lodów różnokolorowej polewie i gotowanej kukurydzy na plaży, która jest podstawą pobytu nad morzem.
 
                                                                                                                                                              Włodek laugh
.