/\/\/\ Połonina Caryńska - bezstresowa wycieczka ( 16.07.2014 r. )
Wycieczka była zaplanowana, ale Łukaszowi tłumaczę, że jest dodatkowo za wczorajsze krzyki na trasie do Tarnicy.
Wczesna pobudka i tyłeczki ciężkie do wstania . Ja nie mogę wyjść spod kołdry . Łukasz też z ogromnymi problemami, ale z uśmiechem i dobrym humorem .
Najszybciej ogarnia się Włodek i Andzia .
Z Polańczyka wyjazd godz.6:40 i jest paskudna mgła w której nawet czuć delikatną mżawkę. Na szczęście gdy dojeżdżamy do krętej drogi z widokiem na nasze górki, to widzimy cudowne słońce i mgłę, ale tylko w dolnych warstwach gór dodającą niesamowitego uroku . Dwa miejsca niedaleko siebie, a taka różnica w pogodzie .
Samochodem dojeżdżamy na parking w Ustrzykach Górnych i znowu tym samym busem co wczoraj zjeżdżamy na początek trasy, czyli do Brzegów Górnych
Wychodzimy w góry godz. 8:30, ale mgły już niestety nie ma . Wtedy przypominam sobie nocne fazy Łukaszowe z przed roku i fakt, że dzięki temu mogliśmy mgliste poranki fotografować .
Łukasz chętnie bezproblemowo idzie, ale super być nie może więc tym razem fochy ma córka. Obrażona tradycyjnie wyrywa się do przodu, traci mowę i szura nogami w ziemi . Przechodzi jej jednak dosyć szybko i jest to nasz sukces, bo gdy ją zaadoptowaliśmy w 2011 r. to obrażanie nie miało końca i tkwiła w niej zupełna obojętność dosłownie na wszystko.
Trasa dla Łukasza bezpieczna . Dopiero na szczycie jest trochę nieciekawych spadów, gdzie strach dręczy mój umysł, więc wolę jak najszybciej zejść .
Niestety gdy ma miejsce kilka niebezpiecznych zdarzeń, to jestem przesadnie przeczulona, a w mojej głowie tkwi świadomość, że Łukasz może nagle niespodziewanie odskoczyć, więc cały czas jestem przygotowana na najgorsze . Włodek jak to facet wyluzowany i twierdzi, że panikuję .
Na szczycie Łukasz je batonik 3 BIT i pije Ice Tea . Siedzimy krótko bo tradycyjnie nadciągają czarne złowieszcze chmury . Zejście szybkie i sprytne . Łukaszowi nagły porywisty wiatr porywa czapkę, więc ma radochę i rzuca ją ponownie. Tłumaczę że nie wolno, ale nie pomaga, więc zabieram czapkę w obawie przed stratą . Potem lecą w górę maskotki, czyli Emil i Remi z bajki "Ratatuj" i chichra się .
Zejście paskudne na moje ostatnio osłabione kolana, bo spore spadki w dół . Łukasz chce robić pociąg, ale daje dodatkowy nacisk ciężarem swojego ciała na moje nogi . Dochodzimy do wiaty, gdzie mój chłopak wita ludzi pięknym głośnym beknięciem .
Wędrówka zaplanowana przez Włodka na 5 godzin wyszła niecałe 6 .
Samochodem jedziemy na obiad do schroniska, ale tym razem średnio udany posiłek. Łukasz rytualnie kojarząc miejsce z konkretnym daniem chciał znowu pierogi . Ja z Andzią zupę gulaszową i naleśniki z jagodami . Włodek wziął kaszę z sosem, ale porcja bardzo skromna jak za tą cenę.
Gdy wracamy samochodem do Polańczyka to czuję żal, że jutro wyjeżdżamy z Bieszczad.
W domu Łukasz dostaje zasłużony laptop i bierze sobie czipsy i pepsi, bo przecież wie że zasłużył .
Po bardzo udanym pobycie w skansenie i ostatnich spokojnych wędrówkach na szczyty mam wrażenie jakby pomału schodziła ze mnie fobia i strach przed krzykiem Łukasza .
Agnieszka