http://dzieciom.pl/wp-content/uploads/2015/07/FDZzP_logo.jpg

_

/\/\/\   Tarnica - niebezpieczna piękność ( 15.07.2014 r. )

Trzeciego dnia pobytu w Polańczyku postanawiamy, że nie ma na co czekać i wyjeżdżamy zdobywać Tarnicę. Prognoza pogody jest niejednoznaczna. Istnieje zagrożenie burzowe w godzinach popołudniowych, więc musimy wyjść  wcześnie rano. Wyjazd tuż po godzinie 6-tej do miejscowości Ustrzyki Górne . Niebo czyste więc podziwiamy widoki na połoniny, a szczególnie z serpentyny koło miejscowości Brzegi Górne. Na parking w Ustrzykach dojeżdżamy około 7:40 i martwię się, że nie zdążymy na autobus do Wołosatego. Okazuje się, że zmartwienia są zbędne, bo tuż obok parkingu stoją prywatne busy rozwożące turystów do miejsc gdzie sobie życzą. Dobra cena transportu sprawia, że wynajmujemy busa nie czekając na dalszych chętnych do jazdy w naszym kierunku. Kierowca bardzo sympatyczny. Udziela nam wielu informacji i wskazówek do wędrówki.

O godz. 8:00 znajdujemy się przed kasą Bieszczadzkiego Parku Narodowego i kupujemy bilety wstępu na szlak. Pierwszy etap biegnie przez dość rozległą łąkę. Widać z niej wierzchołek Tarnicy. Jest on tak odległy, że już na początku czuję zmęczenie z wrażenia.

Tarnica (1346 m.n.p.m.) to najwyższy szczyt Bieszczad polskich. Wznosi się ponad 500 metrów nad Doliną Wołosatki którą podążamy. Nazwałem niebezpieczną pięknością, ponieważ swą urodą kusi turystów wciągając ich w wiele zwodniczych pułapek. Krążą opowieści o zgubieniu szlaku we mgle oraz nieprzewidzianych anomaliach pogodowych. W małym stopniu mieliśmy o tym przekonać się wkrótce.

Łukasz niestety już w pierwszym etapie wyprawy zaczyna okazywać niezadowolenie, ale udaje się przemówić mu do rozsądku. Nie trwa to jednak długo i kolejny bunt następuje po dotarciu do lasu. Tam potrzebna jest dłuższa dyskusja i reprymenda obojga rodziców. Trochę szkoda, bo kilka ostatnich dni było bardzo spokojnych.
Na szczęście zły humor mija i kontynuujemy wyprawę bez problemów. Przechodzimy niskim bukowym lasem. Drzewa w niektórych miejscach są bardzo zdeformowane i przypominają las Fangorn z Władcy Pierścieni. Temperatura w nim na szczęście przyjemna i daje odetchnąć przed czekającym nas wyjściem w teren otwarty.
Na krótko zatrzymujemy się przed wiatą turystyczną aby zjeść śniadanie. Potem koniec lasu i wyłania się przed nami widok Tarnicy. Tym razem jest już dużo bliżej i nie budzi obaw dalekiego marszu. Jest jednak dosyć stromo i co jakiś czas musimy odpoczywać, bo niemiłosierne słońce daje się we znaki.
Docieramy na Przełęcz pod Tarnicą (1276 m.n.p.m.) i tu spotyka nas niespodzianka w postaci bardzo porywistego i chłodnego wiatru.Siegamy do plecaków po dodatkową odzież.
Do Tarnicy stąd niedaleko, ale prowadzi do niej niezbyt szeroka ścieżka . Agnieszka trzyma blisko siebie Łukasza, chociaż nie ma żadnej groźnej przepaści.
Na Tarnicy rozległy punkt widokowy zabezpieczony barierkami. Jest dużo drewnianych ławek. Na jednej z nich rozkładamy się na dłuższy odpoczynek. 
Nie ma tłoku więc można się prawdziwie zrelaksować. Na wschodniej części punktu widokowego stoi duży krzyż z konstrucji metalowej. 
Jak zwykle nie mam nic przeciwko krzyżom tylko kto wpadł na pomysł ustawienia tu "ściągacza" piorunów.
Tymczasem odpoczywamy i podziwiamy rozległe widoki, a jest na co popatrzeć. Dookoła tylko dzikie góry. Nie widać stąd nawet żadnych wiosek, a tym bardziej miast.
To wspaniałe miejsce dzikiej -niczym nie zakłóconej przyrody i chyba jedno z ostatnich w Polsce.
Robimy serię zdjęć i niestety pora schodzić, bo zaczynamy dostrzegać pojawiające się ciemniejsze chmury, które zakrywając część połonin tworzą malownicze mozaiki,
ale niosą też groźbę nadciągającej burzy.
Schodzimy z powrotem na przełęcz, a potem wspinamy się na przeciwległy szczyt, czyli Tarniczkę za ktorą rozciąga się rozległa połonina zwana Szerokim Wierchem.
Wąską ścieżką przemierzamy tereny pokryte niską roślinnością z której większość stanowią krzewinki borówki czarnej. Tym szlakiem mamy dotrzeć do naszego samochodu.
Przed nami w oddali rozpościerają się panoramy kolejnych połonin, czyli Caryńskiej i Wetlińskiej.
Dochodzimy do lasu i schodzimy stromym szlakiem. Niestety tu następuje znowu pogorszenie nastroju Łukasza i trochę jesteśmy zaskoczeni, bo nigdy to nie zdarza się
w momencie zejścia. No to mamy serię krzykow i prób pogryzienia sobie rąk. Krzyki są na tyle głośne, że budzi to zaniepokojenie nadchodzącej grupy turystów. Teraz
musimy uspokajać i Łukasza i turystów. O dziwo efektem tego jest uspokojenie obydwu elementów, a jedna z młodych turystek dumnie ogłasza, że ona na takim zachowaniu się zna, bo jest oligofrenopedagogiem. Ciekaw jestem ile razy musiała interweniować w podobnych sytuacjach i jak sobie z tym radziła, ale nie mam odwagi zapytać. 
Reszta trasy przebiega bez problemów. Dochodzimy do parkingu. Mamy jeszcze na tyle sił, że zaglądamy do stoisk z pamiątkami.
Potem przejeżdżamy do Schroniska PTTK Kremenaros, gdzie jemy całkiem niezły obiad.
Po posiłku wyjeżdżamy do naszego Polańczyka zostawiając za sobą wspaniałą i dziką Tarnicę.
 
PS. Dwa dni po naszym wyjściu w okolicach Tarnicy zginął turysta rażony piorunem. Góra jeszcze raz pokazała lwi pazur.   
                                                                                                                                       Włodek